Drukuj

Dnia 20 kwietnia 1906 roku odbyło się uroczyste oddanie do użytku gmachu obecnego Liceum Ogólnokształcącego. Budowa szkolnego gmachu wraz z salą gimnastyczną i mieszkaniem służbowym dyrektora trwała niespełna trzy lata. W czasach pruskiego zaboru szkoła funkcjonowała pod nazwą Królewskie Progimnazjum Realne.

W okresie międzywojennym, dawne pruskie progimnazjum przekształcone zostało w ośmioklasowe Gimnazjum Humanistyczne, a następnie w 1933 roku w Państwowe Gimnazjum i Liceum Koedukacyjne.

W następstwie kolejnych zmian systemu szkolnego jakie wdrożone zostały w 1948 roku szkoła stała się czteroletnim liceum.

Łącznie z okresem zaboru pruskiego, mury szkoły opuściło ponad cztery tysiące absolwentów.

Dyrektorskie przypadki

W różny sposób swoje urzędowanie kończyli czasem dyrektorzy szkoły.

Dr Walter Lemme, dyrektor w czasach pruskich, na letnie wakacje w 1914 roku wybrał się do Rygi znajdującej się wówczas w granicach imperium rosyjskiego. Właśnie w rydze zastał go wybuch I wojny światowej. Jako obywatel niemiecki został internowany i zatrzymany w obozie jenieckim w guberni astrachańskiej. Po zakończeniu wojny do Wąbrzeźna już nie powrócił.

Pierwszy polski dyrektor dr Hieronim Markowski ze stanowiska został odwołany w sposób nagły w połowie roku szkolnego 1931/32. Przez uczniów postrzegany był jako bardzo surowy pedagog. Jego odwołanie nie było jednak wolne od politycznych podtekstów. Nie do końca utożsamiał się z sanacyjnymi porządkami w oświacie. Jak informowała już po jego odwołaniu „Gazeta Wąbrzeska”: Zawsze zdrowy, niezmiernie obowiązkowy, cały oddany swej pracy i młodzieży, nie zajmujący się polityką, szanowany powszechnie, wychwalany nawet przez sanacyjne tuzy nie znalazł łaski u szpiclów i denuncjatorów, ani u zespołu arcysanacyjnego. Z Wąbrzeźna Hieronim Markowski przeniósł się do Poznania, gdzie pracował jako wykładowca uniwersytecki.

Jego następca dr Jan Bulanda, odwołany został ze stanowiska w końcówce roku szkolnego 1936/37. Jego odejściu towarzyszyła atmosfera skandalu związanego z fatalnymi wynikami egzaminu maturalnego w 1937 roku oraz narastającego konfliktu w gronie pedagogicznym.

Patron szkoły

Dnia 16 grudnia 1982 roku odbyła się uroczystość nadania szkole imienia Zygmunta Działowskiego. Pomysłodawcą nadania imienia Zygmunta Działowskiego dla wąbrzeskiego liceum był historyk regionalista Ziemowit Maślanko z Radzynia Chełmińskiego.

Urodzony w pod wąbrzeskim Mgowie, Zygmunt Działowski żył tylko 35 lat. Pozostawił jednak po sobie znaczącą spuściznę. Gdy w zaborze rosyjskim wybuchło powstanie styczniowe, zorganizował grupę ponad stu ochotników, na czele których przekroczył granice prusko- rosyjską. Jego oddział został jednak rozbity. Po klęsce powstania, poświęcił się pracy na rzecz utrzymania polskości na ziemiach zaboru pruskiego. Z jego inicjatywy powołane zostało Toruńskie Towarzystwo Naukowe. Był fundatorem biblioteki towarzystwa, a także znanym kolekcjonerem broni i książek W przemówieniu nad grobem, tak żegnał go ksiądz Chotkowski: Matki polskie pokazywać będą grób Twój synom swoim mówiąc – tu leży młodzieniec, co w krótkim żywocie cześć sobie powszechną zasłużył w narodzie i nad starce rozumiał.

We wspomnieniach absolwentów

Szkoła nigdy nie była samotna wyspą. Tak jak zmieniała się wokół nas rzeczywistość zmieniała się także i szkoła. Jak lata nauki zapisały się we wspomnieniach absolwentów roczników dość szczególnych, którym przyszło zdobywać wykształcenie w pierwszych latach niepodległej Polski i po tragicznych doświadczeniach II wojny światowej?

Irena Jordan, absolwentka z 1925 roku: W szkole obowiązywał surowy regulamin. W budynku szkolnym, zwanym świątynią wiedzy, nawet na korytarzu obowiązywała cisza. Za rozmowę, nawet półgłosem karano zapisem w dzienniczku i pełnym w świadectwie - „uwaga za hałasowanie”. Chodzić należało na palcach (śmieliśmy się, że na paznokciach), to miało sens – zabezpieczało przed poślizgiem i upadkiem bo linoleum było idealnie wypastowane. Podczas przerwy w klasie mógł pozostać tylko dyżurny, reszta musiała wyjść na dziedziniec, na którym można było dowoli biegać, krzyczeć, wyładowywać energię, byle bez czyjejś szkody, nad czym czuwał dyżurny nauczyciel. Po przerwie wchodziło się do gmachu w szeregach w ciszy.

Rano przed ósmą dyrektor szkoły stał na korytarzu , na dole w pobliżu zegara i skinieniem głowy odpowiadał na ukłony uczniów. Wieczorem nie wolno było młodzieży przebywać na ulicach, latem po godzinie dwudziestej, od jesieni do wiosny po osiemnastej. Relacja z 1976 roku.

Łucja Kitzner- Kędzierska, absolwentka z 1927 roku: Postrachem całej szkoły był „Rex”, czyli dyrektor Hieronim Markowski. Była to postać pruskiego scholastyka. Doskonały znawca filologii klasycznej. Wymagał od uczniów przygotowania lekcji na pamięć. Wyuczone słówka recytowaliśmy w trakcie lekcji z pamięci, w takiej kolejności, jak były napisane w podręczniku. Do dzisiaj pamiętam łacińską wersję żywota Temistokelesa.

Miał swoje zasady co do stawiania stopni. Wywodził, że jedynie Pan Bóg potrafi na piątkę, on sam na czwórkę, a uczeń na trójkę lub dwójkę. Jako dyrektor był niesłychanie surowy. Wprowadził godziny nie tyle policyjne, co uczniowskie. W każdym miesiącu, w zależności od pory zapadania zmroku, nie wolno było uczniom pokazać się na ulicy bez opieki osoby dorosłej. Oczywiście nie było mowy o wyjściu do kina, bo byłby to już skandal. Pamiętam, jak w 1927 roku, w trakcie przerwy maturalnej pomiędzy egzaminem pisemnym a ustnym, wybraliśmy się potajemnie całą grupą do kina na „Flipa i Flapa”. Wówczas cała „obstawa” pilnowała przed kinem, aby ostrzec nas przed prawdopodobnym pojawieniem się „Rexa”. Relacja z 1976 roku.

Henryk Klimek, absolwent z 1951 roku: Rok 1948 okazał się dla mnie i mojego rodzeństwa rokiem szczególnym. Od września tamtego roku weszła w życie reforma szkolna. Skrócono naukę w szkołach podstawowych do siedmiu klas, nazywając je odtąd szkołami ogólnokształcącymi stopnia podstawowego, a na bazie dotychczasowych gimnazjów i liceów utworzono czteroletnie szkoły ogólnokształcące stopnia licealnego. Powstały tzw. „jedenastolatki”. W wyniku tej reformy mój brat Leszek, który od września 1948 r. miał być w pierwszej klasie liceum, znalazł się w X klasie nowej „jedenastolatki”, a Bogdan i Janusz tylko o rok niżej, w klasie IX. Do tej samej klasy IX doszła Rita oraz ja. W taki to sposób 1 września pięcioro Klimków znalazło się w jednej szkole. Kiedy wyczytywano z listy nazwiska uczniów poszczególnych klas i wywołano najpierw Leszka, potem o klasę niżej- czterech pozostałych, tj. Bogdana, Janusza, Ritę oraz mnie- ówczesny dyrektor szkoły, Paweł Berndt przerwał czytającemu i żartobliwie zapytał ilu nas jeszcze jest w domu, bo może przydałoby się utworzyć dla nas osobną klasę, dodał też: oby tylko profesorowie potrafili odróżnić jednego od drugiego i nie pomylili was przy stawianiu ocen. Nie były to próżne słowa, bo potem różnie z nami bywało. Niektórzy z profesorów, wywołując któregoś nas do odpowiedzi stopień wpisywali nie temu, który odpowiadał. Gdy były to dobre stopnie, to chwała profesorom za to. Relacja z 2006 roku.

Mieczysław Gulda, absolwent z 1954 roku: Nauczycieli, profesorów naszego liceum wspominam z najwyższym szacunkiem.

Profesor Chodziński uczył nas pięknej polskiej mowy, a robił to w ten sposób, że zobowiązał nas do prowadzenia dzienniczków pięknej wymowy. W dzienniczkach tych spisywaliśmy piękne zwroty, czasem całe zdania z pozycji z literatury, którą przerabialiśmy. Pamiętam, że najwięcej pisaliśmy z Żeromskiego – to piękna mowa. Zapisywaliśmy również całe zwroty dzielnego wojaka Szwejka. Był też czas, gdy mówiliśmy językiem Zagłoby, Skrzetuskiego czy Kmicica.

Do takich kochanych profesorów należał historyk Jan Przystalski, powszechnie nazywany Jasiem. Ucząc nas na lekcjach historii o Wielkim Cesarstwie Rzymskim i jego podbojach dość niedwuznacznie dawał nam do zrozumienia, że każde wielkie mocarstwo, podobnie jak Rzym, prędzej czy później, rozpadnie się. Kochaliśmy i mieliśmy respekt przed profesor Stefanią Sarnowską, historykiem i łacinnikiem, szczególnie, gdy została dyrektorem naszej szkoły. Profesor Sarnowska zasłynęła głównie z tego, że w czasie swego „panowania” wprowadziła tzw. „studium”. Polegało to na tym, że uczniowie naszego liceum nie mieli prawa pokazywać się w mieście między godziną szesnastą a dziewiętnastą. Był to czas, który uczniowie mieli przeznaczyć na odrabianie zadań domowych i naukę własną. Kiedy dzisiaj myślę o tym, to jestem pełen podziwu dla wiedzy pedagogicznej naszych Profesorów. Pomysł pani dyrektor Sarnowskiej okazał się doskonałym sposobem na zmuszenie uczniów do nauki. Powiem to z pełnym przekonaniem, że w tej szkole nauczono nas odpowiedzialności, rozpoznawania dobra i zła, umiejętności uczenia się oraz pięknej mowy.

Większość kolegów z mojego rocznika wyrosła na porządnych ludzi. Byłbym chyba w błędzie, gdybym pominął fakt, że wtedy buntowaliśmy się na narzucone nam rygory. Jednak teraz gdy patrzę na to z perspektywy czasu, dostrzegam wartość pedagogiczną owych zabiegów. Relacja z 2006 roku.

Prezentowane fragmenty wspomnień absolwentów pochodzą z przygotowywanej do druku z okazji stulecia szkoły okolicznościowej Księgi Rocznicowej, która ukazać się ma we wrześniu b.r.

Artykuł ukazał się w Gazecie Pomorskiej w związku z przygotowaniami do obchodów Stulecia Szkoły we wrześniu 2006 roku.

Gazeta Pomorska, wrzesień 2006 r.